Przyplątał się do mnie jakiś kryzys i nic mi nie wychodzi. Czy to przez tą jesień? Nieuchronnie się zbliża. W kubku częściej znajduję kawę z rozgrzewającym cynamonem niż mrożoną z kostkami lodu, a w szafce pojawiło się kilka nowych herbatek, które w sezonie jesienno-zimowym wypijam w ilościach hurtowych.
Pada dopiero drugi dzień, a ja mam już dość tego zimna i mokra. Dziwne, przecież jesień to moja ulubiona pora roku. Głównie przez liczne święta, a w tym roku szczególnie będę miała co świętować. Z tej okazji już wkrótce mała niespodzianka dla zaglądających;)
A póki co, tak jak już mówiłam, nic mi nie wychodzi. Szczególnie jeżeli chodzi o robótki. Zapragnęłam mieć lwa, takiego Simbę, nie podwórkowego, ale szydełkowego. Wyszło takie cuś co nijak mi lwa nie przypomina.
Sweterek też się robi, chociaż bardzo powoli. Nie to, żeby wzór był trudny, chociaż nieźle się nagimnastykowałam podczas gubienia oczek przy dekolcie, bo wiecznie mi wzór uciekał. Mam wewnętrzne fuj i nijak nie mogę przysiąść i porobić tak, żeby jakieś efekty było widać. W sumie już mam tył i połowę przodu. Źle nie jest, ale mogło być lepiej;)
Na pewno do działania nie mobilizuje widok za oknem, tak szaro, buro, zimno, melancholijnie. Ja chcę takie niebo:
Albo przynajmniej takie:
Maskotka jak najbardziej przypomina lwa! Ciekawa jestem tego sweterka. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTa maskotka jest swietna!Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZielony Kamyku, nie daj się jesiennym smutkom! Następnemu Simbie zrób nieco mniej szpiczasty pyszczek i będzie jak ta lala. A z tego może być piękny jeżyk. Nawet grzywę ma w dobrym kolorze. Buziaki :)))
OdpowiedzUsuń